niedziela, 19 października 2014

Już po ślubie! :)

Chciałoby się powiedzieć: wreszcie koniec tego zamieszania!
Tzn. prawie koniec... jeszcze tylko czeka nas plenerowa sesja zdjęciowa, udział w ostatecznym montażu filmu i takie tam.

Jestem bardzo bardzo szczęśliwa! Nie wiem, czy dlatego, że mam cudownego męża, czy dlatego, że ślub i wesele wypadły doskonale, czy może dlatego, że już jest po wszystkim... ;] 

Zamieszanie było straszne. Ostatni tydzień przed ślubem to jakaś masakra, ciągle tylko spotkania, załatwianie, ustalanie szczegółów. Niestety w naszym przypadku nie dało się tego ogarnąć wcześniej (ślub był daleko od naszego miejsca zamieszkania). Na szczęście, pomimo delikatnego chaosu (na który ja - perfekcjonistka - kręciłam nosem cały czas, aż wreszcie musiałam się z tym pogodzić) wszystko się udało!! 

Zawsze mi się wydawało, że poranek i przedpołudnie w dniu mojego ślubu będą baaardzo stresujące, będę się cała trzęsła, a wszyscy dokoła będą robić różne rzeczy na ostatnią chwilę. Tymczasem, było zupełnie odwrotnie 

Co prawda, w nocy z piątku na sobotę kiepsko spałam. Cały czas wydawało mi się, że o czymś zapomniałam, potem przez całą noc śnił mi się ślub. W sobotę byłam umówiona na 12 do fryzjera i kosmetyczki. Wstałam ok 8, zjadłam porządne śniadanie, zrobiłam pedicure (nie znalazłam na to czasu wcześniej...). Potem razem z moim tatą i bratem udekorowałam bramę kokardami z białego tiulu i kwiatami (których nie było w planie, ale dzień wcześniej dostałam je od sąsiada, który zajmuje się hodowlą roślin). Efekt końcowy był lepszy niż oczekiwałam. Skromnie, bezpretensjonalnie, obyło się bez balonów :) 
Sprawdziłam jeszcze czy spakowałam do torby wszystkie rzeczy, które będą mi potrzebne na weselu i po nim (nocowaliśmy w sali weselnej). Potem tata odwiózł mnie do fryzjera, Na fryzurę i makijaż (wykonywała je ta sama osoba) były przeznaczone 2 godziny, wyszłam po 3... Gdy dotarłam do domu, moja świadkowa i jej facet już byli u nas. Był też kamerzysta (nagrał kilka scen z moich przygotowań i oczekiwania na pana młodego). Z pomocą świadkowej i mojej mamy założyłam suknię i różne dodatki. Czas minął tak szybko, że już chwilę po tym przyjechali rodzice R., a potem on ze świadkiem. 
W tym momencie czułam największy stres tego dnia. Podglądałam przez okno jak R. i świadek "płacą" mojej rodzinie żeby zostali wpuszczeni na podwórko (taki tam wiejski zwyczaj ;)). R. był tak spięty, że udzieliło mi się to natychmiast. 
Potem było błogosławieństwo. Byłam pewna, że będę na nim płakać, o dziwo, ani jedna łza mi nie poleciała. Widocznie adrenalina zrobiła swoje :)
Chwilę później byliśmy już w kościele. Sama ceremonia była przepiękna. "Czytania" przeczytało nasze rodzeństwo, śpiewała moja koleżanka, ksiądz był członkiem rodziny R. Dzięki temu czułam, że wszystko to jest dla nas i o nas. Przysięgę powiedzieliśmy z pamięci bez powtarzania za księdzem, co było największym szokiem dla naszych gości :) R. miał łzy w oczach, ja - znów nie (nie mam pojęcia co się ze mną stało), głos mi nie drżał, zupełnie nie czułam tremy...
Potem niekończące się życzenia pod kościołem. Nie rozpoznałam niektórych osób i zastanawiałam się czy nie pomyliły ślubów :) Zamieszanie było spore, ale było też mnóstwo ciepłych słów i ogromna radość. 
Jako ostatni podjechaliśmy pod salę weselną. Nasi rodzice przywitali nas chlebem i solą, no i zaczęło się... Wesela nie będę opisywać z detalami, zwłaszcza, że mam wrażenie, że minęło w 5 minut. Nie do końca wiem co się działo, czy dużo gości tańczyło czy mało. Wszystko to zobaczę na filmie. Nie miałam za wiele okazji pobawić się z moimi przyjaciółmi, bo co chwilę jakiś wujek prosił mnie do tańca :) Z mężem też za wiele nie potańczyłam (może ze 3 piosenki przez całą noc). Jestem zachwycona naszą kapelą, śpiewali i grali wspaniale, przynajmniej ja tak sądzę :) 

Oczywiście, żeby nie było zbyt idealnie, musiało się wkraść w ten wieczór kilka wpadek: polałam suknię herbatą.... (całą szklanką herbaty! na szczęście panie kucharki błyskawicznie zaprały mi te plamy i na mojej kremowej sukience nie było w zasadzie nic widać ;)), z wieloma gośćmi nie zamieniłam ani słowa, nie udało się podłączyć głośników orkiestry do naszego laptopa przez co prezentacja zdjęciowa dla rodziców leciała praktycznie bez podkładu muzycznego ;((((, miałam odrobinę za długą suknię i podczas tańca ją czasem deptałam, makijaż nie trzymał mi się zbyt dobrze, tzn. cienie w porządku, ale podkład nie dał rady - świeciłam się już po godzinie od jego nałożenia i potem cały czas musiałam pamiętać o pudrowaniu się (kto ma cerę łojotokową, ten wie). 

Pomimo wszystkich wpadek, ja ten dzień uważam za bardzo udany, jeden z najwspanialszych w życiu. Wyszłam za wspaniałego faceta, na weselu bawiłam się super, nasi rodzice byli również bardzo zadowoleni z tego jak wszystko wyszło, wielu gości mówiło nam, że ślub i wesele były świetne. 


Obecnie czuję, że spokojnie mogłabym zostać wedding plannerką :) 
Ale za żadne skarby świata nie chcę mieć takiego zawodu! Omijam z daleka wszystko, co związane ze ślubami, mam naprawdę po uszy tego tematu...(tylko jeszcze ta sesja zdjęciowa...) Dobrze, że wszystko się udało, a ja teraz mogę cieszyć się moim małżeństwem! 


6 komentarzy:

  1. Wszystkiego najlepszego na nowej drodze zycia:)
    Fajnie sie o Twoim slubie czytalo, az nabralam ochoty, by wybrac sie na jakies wesele;)
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratulacje i wszystkiego najlepszego na wspólnej drodze :)
    Cieszę się, że piszesz o wpadkach. Wg mnie nie istnieją wesela bez nich, choć niektórzy zaprzeczają :)
    Napisałaś, że tydzień przed miałaś cały zabiegany. Ja tez mieszkam daleko od miejsca wesela i stąd moje pytanie: ile wg Ciebie dni wystarczy na ogarnięcie wszystkiego (ja liczyłam na jakieś 3 przed ślubem)?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! :) Ja też myślę, że nie ma wesela bez wpadki, poza tym wpadki mogą wręcz pomóc rozluźniając nieco napiętą atmosferę :P tzn. zależy jakie wpadki :)
      Co do ogarnięcia - zależy ile masz spraw... Ja miałam 5 dni i tyle w zupełności wystarczyło. Gdybym nie robiła jeszcze jakiś ostatnich zakupów w tym ostatnim tygodniu (co można było zrobić wcześniej) i gdybym miała własne auto - spokojnie wyrobiłabym się w te 3 dni. Kwestia organizacji :) Życzę powodzenia!!

      Usuń
  3. Gratuluję i cieszę się, że jesteś zadowolona i szczęśliwa, to najważniejsze :) Teraz nie pozostaje nic, jak cieszyć się mężem, wspomnieniami i oczekiwać na zdjęcia :)

    OdpowiedzUsuń